literature

APH - United III

Deviation Actions

anatheila's avatar
By
Published:
2.9K Views

Literature Text

Doktor Ross wszedł do gabinetu dyrektora i nie czekając na zaproszenie, usiadł w jednym z foteli. Bolał go bark, nie spał już drugą noc, a zanosiło się na to, że kolejnej też nie prześpi.
- Jak idą prace nad pierwszą próbką? – zapytał dyrektor, pomijając powitanie. Zdawał się nie patrzeć na doktora, zainteresowany jedynie przekładaniem leżących przed nim papierów.
- Nie najlepiej. Produkt jest już prawie gotowy, jednak wciąż nie wiemy, jak zareaguje na niego ludzki organizm. Próby na zwierzętach nie mają sensu, a ludzie…
- Jeśli potrzebuje pan ludzi do eksperymentu, znajdę ich.
Doktor spojrzał na niego, nie kryjąc szoku. Dyrektor wyczuł to spojrzenie, bo na chwilę przestał kartkować dokumenty i popatrzył na Rossa.
- Martwi pana, że to nieetyczne? – zapytał. – Proszę się nie denerwować. Jeśli zaoferuje się odpowiednią sumę, zgłosi się mnóstwo ochotników. Nikt nikogo nie będzie zmuszał. A jeśli nie będzie chętnych, zawsze możemy sięgnąć po skazańców, bezdomnych…
- Nie zgadzam się – przerwał mu doktor, przerażony wizją dyrektora. Był lekarzem, nie może eksperymentować na ludziach…
- Doktorze – powiedział dyrektor, odkładając papiery na stół i splatając na blacie dłonie. – Zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi. Ale po to pan tu jest. Ma pan wykorzystać ten produkt, by pomagać ludziom. Każdy lek musi być przetestowany, ten także. Wyznaczyłem do tego zadania pana, ponieważ jest pan najlepszy, ale jeśli pan się waha, mogę zatrudnić kogoś innego. Tylko że wtedy eksperymenty mogą być bardziej… uciążliwe dla pacjentów.
Lekarz milczał, trawiąc te słowa. Dyrektor patrzył na niego przez chwilę, nim znowu się odezwał.
- Niech pan weźmie się w garść i przestanie wszędzie dopatrywać się masowego mordu. Dla własnego dobra i dla dobra pana przyszłych pacjentów. Rozumiemy się?
Mierzyli się przez chwilę wzrokiem. W końcu lekarz zrezygnowany kiwnął głową. Dyrektor wyraźnie się rozjaśnił.
- Cieszę się, że to sobie wyjaśniliśmy – powiedział. Stuknął palcem w plik kartek leżących przed nimi. Na pierwszej z nich dało się odczytać tekst: „Na mocy międzynarodowego porozumienia rządów oraz za zgodą obywateli…". – Jeśli zabraknie panu materiału do produkcji, mogę…
- To nie będzie konieczne – odpowiedział doktor. Czuł w ustach gorzki smak. Czy tak smakuje wstręt do samego siebie? – Pański ostatni pomysł dostarczył wystarczającą liczbę obiektów do eksperymentu. Nawet mimo ucieczki tych dwóch…
- Proszę sobie nie łamać tym głowy – dyrektor machnął ręką. – Na wolności bardziej się nam przydadzą. Poza tym, niedługo może pan oczekiwać kolejnych obiektów.
Ross spojrzał pytająco na dyrektora, który uśmiechnął się lekko.
- Co…
Nim zdążył zadać pytanie, drzwi do gabinetu rozwarły się z hukiem. Do środka wszedł wysoki mężczyzna o groźnym wyrazie twarzy. Zmierzył Rossa spojrzeniem, pod którym doktor mimowolni zadrżał, i skierował wzrok na dyrektora. Szybko podszedł do biurka. Tuż za nim biegła wystraszona sekretarka, tłumacząc się, że nie mogła powstrzymać tego człowieka.
- Ochrona! – krzyknął Ross, zrywając się z fotela. – Proszę natychmiast wezwać ochronę!
- Doktorze, proszę się uspokoić – powiedział dyrektor, nie spuszczając wzroku z nieproszonego gościa. Gestem dłoni wyprosił sekretarkę. – W czym mogę panu pomóc, panie…?
Zamiast się przedstawić, mężczyzna rzucił na biurko dwie zgięte w pół kartki.
- Chcę to anulować – powiedział. Jego głos zawibrował nisko.
Dyrektor powoli sięgnął po papier i przyjrzał się tekstowi, który tak doskonale znał, i swojemu podpisowi na samym końcu. Potem znów spojrzał na obcego.
- Wie pan, że naruszył pan prywatną korespondencję? – zapytał. – Te listy nie były adresowane do pana.
- Wiem. Nie powinny do nich trafić. Chcę je anulować.
Dyrektor westchnął i rzucił papiery na stół.
- Sealandia – zaczął – nie jest państwem ogólnie uznanym, dlatego zawarto międzynarodową ugodę, by zrezygnować z personifikacji w osobie Petera Kirklanda. Z kolei decyzję o zdjęciu tej odpowiedzialności z Tina Väinämöinena została podjęta przez rząd fiński. Jak więc pan widzi, to sprawa rządowa, Stowarzyszenie Wyzwolonych jest tylko wykonawcą. Dlatego nie mogę nic dla pana zrobić.
- To wy chcecie ich zniszczyć. Na pewno możecie to jakoś zatrzymać.
- Nikogo nie niszczymy – odpowiedział dyrektor. – Skąd takie plotki? My dajemy szansę, by personifikacje mogły żyć dalej normalnie. To rządy się ich pozbywają i to do nich proszę kierować swoje pretensje. My chcemy tylko pomóc.
Ross widział jak olbrzymie dłonie obcego mężczyzny zaciskają się w pięści. Kim on był?
- Ta sprawa w żaden sposób pana nie dotyczy – zaczął ostrożnie, pragnąc znaleźć odpowiedź na dręczące go pytanie. – Dlaczego więc pan tak się tym przejmuje?
Mężczyzna zmroził go spojrzeniem.
- To moja rodzina – odpowiedział krótko.
„Rodzina?", pomyślał Ross. „Przecież to nie są ludzie…"
- Doktorze, proszę – syknął dyrektor, po czym zwrócił się do mężczyzny. – Domyśliłem się, że rozmawiam ze Szwecją. Powiem to jeszcze raz. Nic nie możemy zrobić. Rządy zleciły nam tę pracę, zapłaciły za nią, a my ją wykonamy.
- Zapłacę, ile będzie trzeba…
- Wątpię – rzucił dyrektor. – Tu nie chodzi o pieniądze, tylko o wizerunek i dobre imię firmy.
Szwecja milczał przez chwilę. Ross widział jego napiętą twarz, ale nie potrafił odczytać z niej żadnych emocji. Spojrzał więc na dyrektora, który pod maską powagi zdawał się uśmiechać z zadowoleniem. „Co on znowu knuje?".
- Zrobię wszystko – odezwał się Szwecja, przerywając milczenie. – Zostawcie ich w spokoju, a zrobię dla was wszystko.
Dyrektor zamyślił się. Ross wiedział jednak, że udaje, że właśnie takiej deklaracji oczekiwał.
- Nie mogę niczego obiecać – odpowiedział powoli, jakby podejmował ciężką decyzję. – Ale postaram się odsunąć termin wykonania naszych działań. W tym czasie będzie pan mógł skontaktować się z odpowiednimi władzami i negocjować z nimi. W zamian za to jednak…
Gdy dyrektor wyłuszczał swoją propozycję, Ross po raz pierwszy zdołał zauważyć emocje na twarzy Szwecji. Widział, jak ten blednie, a jego szczęki zaciskają się nerwowo.
- Jaka jest pana decyzja? – zakończył dyrektor.
Szwecja się zawahał. A potem rysy jego twarzy stwardniały.
Odpowiedział.

„Vania?".
Głos był dziewczęco wysoki i brzmiał trochę dziecinnie. Był ciepły.
„Vania, zimno ci?".
Chciał odpowiedzieć, ale nie mógł. Łzy paliły go w gardle.
„Vania, dlaczego płaczesz?"
Drobne ręce, tylko trochę większe od jego własnych, dotknęły jego twarzy. Otarły łzę. Widział nad sobą błękitne oczy. Tak, były ciepłe.
„Vania, nie płacz. Jestem tu".
Dłonie chwyciły jego szalik, delikatnie go poprawiły. A potem mocno zacisnęły na jego szyi. Zakaszlał.
„Ja się tobą zaopiekuję".
Materiał wbijał się w krtań. Brakowało mu tchu, przed oczami latały ciemne plamy. A potem nagle ucisk zelżał. Gwałtownie wciągnął powietrze do płuc.
„Vania".
Plamy nie zniknęły sprzed jego oczu. Opadły na tę twarz tuż nad nim, przylgnęły do skóry i wgryzły się w nią. Chorobliwe znamię przykryło znane rysy. Wyciągnął rękę i ich dotknął.
Były zimne.
„Zaopiekuję się tobą".


Rosja gwałtownie otworzył oczy i rozejrzał się po ciemnym pokoju. Musiał zasnąć w fotelu, a zdrętwiałe od niewygodnej pozycji ciało w końcu dało o sobie znać i wyrwało go z tego złego snu. Niepewnie uniósł dłoń i przejechał nią po krtani.
Tak, to był tylko zły sen.
Siedział jeszcze przez chwilę w fotelu, starając się nie myśleć o niczym istotnym, jednak przed oczami wciąż miał błękitne oczy Ukrainy, wyzierające z twarzy pokrytej sinymi plamami. Wzdrygnął się.
Wtedy odezwał się telefon. Szybko poderwał się, gdy tylko zobaczył na wyświetlaczu numer lekarza jego siostry. Odebrał.
- Nie mam dobrych wieści – powiedział lekarz. Rosja zacisnął dłoń na telefonie. – Rozumiem, że przekazywanie takich wiadomości przez telefon jest niewłaściwe, ale musieliśmy ogłosić kwarantannę. Choroba prawdopodobnie jest zakaźna, nie mogę więc ryzykować, że…
- Co z moją siostrą?
Na chwilę zapadło milczenie. Lekarz westchnął cicho.
- Przykro mi – odpowiedział w końcu.
Telefon wypadł z bezwładnej dłoni Ivana i roztrzaskał się o podłogę.

- Co takiego? Feliks…
- Ciszej! – syknął Eduard. – Nie po to ci to mówię, żeby wszyscy od razu się o tym dowiedzieli.
Raivis patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami. Przyłożył dłoń do ust, jakby chciał cofnąć głośno powiedziane słowa i szybko rozejrzał się wokół.
Byli w parku niedaleko domu Łotwy, gdzie zaaferowany Eduard zażądał spotkania, wydzwaniając do niego z samego rana. Teraz było południe, kręciło się niewielu ludzi, wszyscy jednak zajęci swoimi sprawami nie zwracali uwagi na dwóch rozmawiających mężczyzn.
- Teraz rozumiem, dlaczego nie chciałeś się spotkać u mnie w domu – powiedział cicho, zwracając się do Estonii. – Opowiedz, jak to się stało.
Eduard pokrótce przedstawił wydarzenia z poprzedniego wieczoru. Potem z posępnym wyrazem twarzy dodał:
- Zabraliśmy go potem do mnie do szpitala.
- Zwariowaliście?! – wykrzyknął Raivis, ale zgromiony spojrzeniem, ponownie zniżył głos. – A jeśli ktoś by się dowiedział?
- A co mieliśmy zrobić? Działo się z nim coś niedobrego, rzucał się i krzyczał... Jak nam potem odleciał, to nie mogliśmy go ocucić. Do tej pory jest nieprzytomny. Zawieźliśmy go do jednego z moich szpitali, pracują tam zaufani ludzie, więc nic złego nie może się stać. Chyba.
Milczeli przez chwilę.
- Co powiedział lekarz? – zapytał w końcu Raivis, przyglądając się gołębiom na chodniku.
- Nie potrafił powiedzieć, co mu dolega. Zrobili mu kompleksowe badania, szczególnie głowy… Ma obrzęk mózgu, dlatego zapadł w śpiączkę.
- Kiedy się obudzi?
Eduard nie odpowiedział od razu. Zacisnął dłonie na brzegu ławki, na której siedział.
- Nie wiadomo. Lekarze nie dają mu dużych szans, więc… Prawdopodobnie nigdy.
Przez chwilę wokół nich nie było słychać nic innego poza trzepotem skrzydeł i gruchaniem gołębi.
- Potem zabraliśmy go do Torisa – odezwał się w końcu Eduard, zniżając głos niemal do szeptu. – Ukryliśmy go u niego w piwnicy, załatwiłem sprzęt…
- Dlaczego uciekł? – zapytał nagle Raivis, nie odrywając wzroku od ptaków. Estonia spojrzał na niego, nie rozumiejąc. – Dlaczego uciekł od Stowarzyszenia Wyzwolonych? Przecież nie chcieli nic złego, miał potem żyć jak normalny człowiek…
- Raivis, co ty…
- Pomyśl trochę. Nie jest łatwo być personifikacją, sam doskonale o tym wiesz. My należymy do słabszych krajów, nikt się z nami nie liczy, wszyscy wykorzystują… I tak przez wieki, a wcale nie zanosi się na poprawę. Nie jesteśmy już potrzebni. Ja nie jestem potrzebny.
- Przestań.
- Jestem już zmęczony, Eduard. Zmęczony ciągłym byciem tym słabszym. Zazdroszczę Feliksowi tej szansy, której on tak się opiera. Mój rząd dał mi jasno do zrozumienia, że nie chce rezygnować z personifikacji, a ja…
- Przestań! – krzyknął Estonia, zrywając się z ławki. Wystraszone gołębie z furkotem odleciały. – Przestań wygadywać te bzdury! Nie jesteś potrzebny? Żyjesz dlatego, że ktoś uważa cię za potrzebnego. A ten ktoś to cały twój naród. Jak możesz ich w taki sposób zdradzać?
Raivis poderwał głowę i spojrzał na Eduarda ze złością.
- To, co mówisz, jest niesprawiedliwe! – rzucił.
- Niesprawiedliwe? Twój przyjaciel leży w śpiączce niemal bez szans na wybudzenie się z niej, ścigany za to, że chce żyć, to jest niesprawiedliwe. A ty zazdrościsz mu jego losu!
- Feliks nie jest moim przyjacielem!
Po tych słowach zapadła cisza. Estonia przycisnął dłonie do czoła.
- Feliks uciekł od Wyzwolonych z jakiegoś powodu. Lubi się stawiać, to fakt, ale tym razem było inaczej. Nim stracił przytomność, starał się nas ostrzec, że Wyzwoleni nie są dobrzy.
Raivis nie odpowiedział. Eduard patrzył na niego przez chwilę ze smutkiem.
- To wszystko, co chciałem ci powiedzieć – odezwał się w końcu. – Jeśli chciałbyś odwiedzić Feliksa, to wiesz, dokąd pójść. Uważaj na siebie.
Łotwa nie patrzył, jak jego przyjaciel odchodzi. Wpatrywał się w gołębie, które zdecydowały się ponownie przylecieć na chodnik przed ławką. Po długiej chwili wyciągnął telefon i wybrał numer.
- Mówi Raivis Galante – powiedział, gdy po drugiej stronie odezwał się głos sekretarki: „Biuro Stowarzyszenia Wyzwolonych. W czym mogę pomóc?". – Mogę mówić z dyrektorem?
Rozmowa nie trwała długo.
- Tak. Zdecydowałem się – powiedział Raivis. Gołębie zerwały się z łopotem skrzydeł, zupełnie bez powodu.

Austria był ostatnim państwem, które przeszło rewizję przed wejściem na salę konferencyjną. Fakt, że nic przy nim nie znaleźli, w dziwny sposób go rozdrażnił.
- To jakiś skandal – powiedział do Francisa, który stał najbliżej. W życiu nie odezwałby się do niego pierwszy, gdyby nie to, że musiał się komuś wyżalić, a zawsze przy nim obecna Elizaveta z niewiadomych powodów nie zjawiła się na konferencji.
Francis posłał mu długie spojrzenie, ale nie odpowiedział.
- Traktują nas jak jakiś podejrzany element, przeszukują jak sklepowych złodziejaszków – perorował Roderich. – Zupełnie jakby się spodziewali, że wniesiemy pod marynarką armatę.
- Szwajcarii prawie się to udało – mruknął Francja, spoglądając na siedzącego przy osobnym stoliku Vasha. Jeden z ochroniarzy Wyzwolonych wykładał przed nim różnego rodzaju broń palną, wyjętą z jego torby i marynarki. Gdy Vash dostrzegł spojrzenie Austrii i Francji, spurpurowiał i odwrócił się z obrażoną miną.
- W jego przypadku taka kontrola nie wydaje się być zła – skomentował Roderich.
U szczytu stołu stanęła wysoka kobieta i objęła salę wzrokiem.
- Czy mogę prosić wszystkich o zajęcie miejsc? – zapytała. Nie mówiła głośno, jednak jej dźwięczny głos niósł się ponad głowami zebranych.
- Oto powód, dla którego tutaj jesteśmy – mruknął Arthur, siadając obok Francisa i Rodericha. Rozejrzał się po zebranych. – Zauważyliście? Znowu nas ubyło.
- Wszyscy boją się tej choroby, na którą zapadła Ukraina – odpowiedział Francja. – Wiele państw woli odpuścić sobie konferencję z Wyzwolonymi i zostać w domu, niż narażać się na zakażenie.
- Witam państwa na konferencji poświęconej działaniom Stowarzyszenia Wyzwolonych – odezwała się znowu kobieta. Jej jasny uśmiech i figura modelki przyciągały spojrzenia. – Zdecydowaliśmy się na spotkanie z państwem po otrzymaniu wielu próśb o wyjaśnienia dotyczących naszej organizacji. Zaniepokoił nas fakt, że postrzegani jesteśmy jako instytucja, która ma służyć likwidacji państw. By udowodnić, że tak nie jest, pragnę przybliżyć państwu zakres działań Stowarzyszenia i firmy mu podlegającej…
Konferansjerka mówiła długo, używając kwiecistych i trudnych słów. Ameryka i Włochy przestali słuchać niemal od razu. Gdy przemowa się skończyła, na sali dało się słyszeć szmery, powoli zmieniające się w harmider. Ponad hałas wybił się głos Anglii.
- Wszystko ładnie, pięknie. Jesteście zatrudniani przez rząd do, jak to pani ujęła, „bezbolesnego rozdzielenia" natury personifikacji od natury ludzkiej. Po prostym zabiegu eks-personifikacja może żyć dalej jak człowiek. Mam tylko jedno pytanie: skąd wiecie, że taki jest efekt? Robiliście to już wcześniej?
- Tak.
Szum w pomieszczeniu wzmógł się. Padały pytania i okrzyki, ale stojąca u szczytu stołu kobieta milczała, czekając na ciszę.
- Zamknąć się! – ryknął Niemcy, nikt go jednak nie słuchał.
- Kto to był?
- Dlaczego nic o tym nie wiemy?
- Chcemy go zobaczyć!
- Obawiam się, że to niemożliwe – odpowiedziała kobieta. Gdy tylko padło pierwsze słowo z jej ust, gwar ucichł. – Na prośbę rządu i ze względów bezpieczeństwa człowiek ten nic nie pamięta. Nie byłoby dobrze niepokoić go teraz, gdy nie jest już państwem, prawda?
- Mamy więc uwierzyć wam na słowo? Kto to jest? Chcemy chociaż nazwisko!
- Jest normalnym człowiekiem, nie mogę więc przekazywać jego danych osobowych, nawet jeślibym chciała. Na pewno zauważyli państwo, kogo wśród was brakuje i łatwo mogą się domyślić, o kogo chodzi.
Wszyscy jak na zawołanie zaczęli nerwowo rozglądać się po sali. Zbyt dużo miejsc było jednak pustych. Znowu rozległy się krzyki, tym razem pełne zawodu i pretensji.
- Prosimy o zaufanie – ponownie odezwała się kobieta. – Zapewniamy dobrą opiekę i profesjonalny zabieg, który nie stanowi zagrożenia dla życia. Nie chcemy, by ci z państwa, którzy otrzymają rządowe powiadomienie, czuli się przerażeni, zagubieni lub zdradzeni. Nie chcemy dopuścić do takiej sytuacji, jaka miała miejsce w przypadku Polski i Prus. Nie robimy nikomu krzywdy, chcemy tylko pomóc. Podejrzewamy, że zbiegli Prusy i Polska mogą być ciężko chorzy, dlatego jedynym rozwiązaniem…
Drzwi do sali konferencyjnej otwarły się z głośnym zgrzytem. Do środka wszedł Rosja, rozejrzał się błędnym wzrokiem po zebranych i ruszył przed siebie.
Konferansjerka, niezadowolona, że przerwano jej monolog, spojrzała gniewnie na Ivana.
- Przepraszam – zapytała – czy przeszedł pan kontrolę, zanim…
- Zamknij się – rzuciła Białoruś, wchodząc za bratem. W jej oczach błyszczało ledwo wstrzymywane szaleństwo.
Rosja stanął obok Ameryki i spojrzał na niego z góry.
- A więc to ty – powiedział.
- No, ja – odparł głupio Alfred, nie rozumiejąc. – Ale o co… Hej!
- Morderca! – warknął Ivan, chwytając Amerykę za przód kurtki i podrywając do góry. Kilka siedzących przy nim państw krzyknęło przerażonych.
- Nie rozumiem… o co… ci chodzi… - wycedził Alfred. Niemal zawisł w powietrzu, jedynie czubkami butów dotykając podłogi.
- Ej! Puść go! – zawołał Arthur, podrywając się z miejsca, ale czyjaś ręka zacisnęła się w żelaznym uścisku na jego ramieniu. Obejrzał się za siebie.
- Nie mieszaj się w to – syknęła Białoruś, wbijając palce w łokieć Anglii. – Jeden głupi ruch, a złamię ci rękę.
- Najpierw wyjaśnijcie, co tu się dzieje!
Arthur zauważył, jak w oczach Natalii zalśniły łzy. Szybko jednak otarła twarz wolną ręką, więc nie był pewien, czy mu się nie przywidziało.
- Stany Zjednoczone Ameryki Północnej – rozległo się od drzwi. Stał tam ten sam mężczyzna, który jeszcze nie tak dawno wypędził ich z tej sali na mocy nowego rozporządzenia. Za nim stał oddział ubranych na czarno ludzi z błękitnym symbolem Wyzwolonych na ramionach. – Jesteś aresztowany pod zarzutem zabójstwa na personifikacji Ukrainy.
- Co takiego? – zapytał Anglia, przerywając ciszę. Gdy tylko to powiedział, spadła lawina pytań, pełnych niedowierzania i szoku, na które nikt nie uzyskiwał odpowiedzi.
Rosja nie wypuszczał z rąk Ameryki.
- Morderca – powtórzył. – Zaufałem ci. A ty ją zabiłeś.
- Ja nie… - urwał Alfred, gdy palce Ivana zacisnęły się na jego szyi. Zamiast głosu, z jego gardła dobył się skrzek.
- To ty zaproponowałeś pomoc mojej siostrze. To jedna z twoich klinik się nią opiekowała. A tymczasem… eksperymentowałeś sobie na niej!
- Jakie macie dowody? – zapytał Niemcy, spoglądając z ukosa na Feliciano. Dobrze, że Włochy tak panicznie bał się iść do lekarza i nie zrobił tego mimo usilnych próśb i gróźb Ludwiga.
Rosja wypuścił z rąk Amerykę, który chwycił się za ściśnięte gardło i rozkaszlał się. Zaraz też pochwyciło go kilku ludzi z czarnego oddziału.
Ivan podszedł do stołu i rzucił na blat plik kartek. Były na nich imiona państw, głównie tych, które nie pojawiły się na spotkaniu: Tajwan, Seszele, Korea, Grecja, Holandia… Japonia sięgnął po jedną z kartek, na której widniało jego nazwisko, i głośno odczytał.
- „Obiekt eksperymentalny numer 27, Japonia, ludzkie imię: Kiku Honda… Kontakt z wirusem: brak. Dostarczyć do kliniki. Zatwierdzono, A. F. Jones…". Co to ma znaczyć? Dlaczego jest tu podpis Ameryki?
Ameryka patrzył na papier z pobielałą twarzą, gdy tymczasem Wyzwoleni zakuwali go w kajdanki.
- Nie pamiętam – odpowiedział, czując na sobie nienawistny wzrok zebranych. – Nie pamiętam, bym to podpisywał.
Rozdział trzeci, ostatni przed prawdopodobnym hiatusem - praca wzywa, więc czasu na pisanie będzie mniej. Ale będę się starać.

Rozbijania na kolejne wątki ciąg dalszy. A to jeszcze nie koniec, ciastko dla tego, kto się w tym nie pogubi:XD:

Wrzucane na świeżo, po pobieżnym przeglądnięciu tekstu. Dawać znać, jak jakieś byki się uchowają.

Rozdział drugi: [link]
Rozdział czwarty: [link]
© 2012 - 2024 anatheila
Comments84
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
InvisibleBanana's avatar
Finski rzad jest powalony, jak zrezygnowal z takiego slidziaka jak Tino