literature

APH - United VII

Deviation Actions

anatheila's avatar
By
Published:
2.6K Views

Literature Text

Tino spojrzał na dłoń, którą wyciągnął, by chwycić klamkę. Palce drżały mu tak bardzo, że musiał je zacisnąć w pięść. Zagryzł wargi. Po drugiej stronie tych drzwi, na szpitalnym łóżku, z Peterem niecierpliwie kręcącym się na krześle obok, leży Islandia, który wpatruje się pustym wzrokiem w kikut swojej ręki. Tej samej, którą stracił w wybuchu, niszczącym dom Tina i jego rodzinę.
Dłoń zacisnęła się jeszcze mocniej, a paznokcie wbiły się w skórę. Dlaczego to się stało?
Pamiętał, jak na moment przed wybuchem Peter z radosnym uśmiechem ruszył w ich stronę, wyciągając ramiona do Berwalda. Pamiętał przerażony wzrok Szwecji, gdy zobaczył półotwartą paczkę. I pamiętał, jak oczy stojącego przy stole Islandii rozszerzają się ze strachu i jak otwiera on usta do krzyku, którego nie zdążył z siebie dobyć. Koszmarny huk wstrząsnął budynkiem, a Szwecja zdążył jedynie popchnąć Tina w stronę drzwi, nim część sufitu w kuchni się zapadła.
Finlandia z trudem wydostał się z walącego się domu. Widział później, jak pokryty kurzem Berwald wynosi z rumowiska nieprzytomnego Islandię, którego prawa dłoń owinięta była zakrwawionym ręcznikiem. Tuż za nim, wczepiając palce w kurtkę Szwecji, szedł wystraszony Peter, który nie licząc kilku zadrapań, wydawał się być cały i zdrowy. Gdy chłopiec zobaczył Tina, dopadł do niego i wtulił się mocno, usilnie powstrzymując płacz.
Berwald położył Islandię na trawie i spojrzał na Finlandię, szukając u niego jakichkolwiek widocznych obrażeń. Gdy ich oczy się spotkały, Szwecja spuścił wzrok.
- Jest ciężko ranny – powiedział, dźwigając się z klęczek. – Pomóż mu.
Potem odwrócił się i odszedł.
- Czekaj! – krzyknął za nim Tino, ale Berwald się nie zatrzymał. Finlandia oderwał od siebie ręce Petera i pochylił się, by spojrzeć uważnie w jego pełne łez oczy. – Musisz teraz zająć się Islandią. Wezwij pomoc, proszę.
Sealandia patrzył na niego z lękiem, ale w końcu skinął głową. Tino ścisnął jego ramiona i ruszył biegiem za oddalającym się Berwaldem.
- Stój! – zawołał, ale bez rezultatu. Zaklął głośno i dopadł do Szwecji. Chwycił go za rękaw zakurzonej kurtki, ale mimo to Berwald się nie zatrzymał ani na niego nie spojrzał. Tino szarpnął go za rękę. – Co tu się dzieje? Dlaczego uciekasz? Odpowiedz mi!
Szwecja nie odpowiedział. Tino poczuł rosnącą wściekłość.
- Nie możesz teraz odejść. Potrzebuję twojej pomocy, Islandia jest ranny, a Peter…
- To moja wina.
Szwecja gwałtownie się zatrzymał, a Tino niemal na niego wpadł. Nie odwrócił się jednak do Finlandii, który wpatrywał się w jego plecy nierozumiejącym wzrokiem.
- Co takiego?
- Ten wybuch to moja wina. Nie chciałem przystać na propozycję Wyzwolonych, więc oni…
Tino zacisnął palce na kurtce Szwecji.
- Wyzwoleni? – zapytał. – O czym ty mówisz? Jaka propozycja?
- Zdradziłem was. Zdradziłem Norwegię, Danię… Islandię, Petera… I ciebie.
Materiał kurtki wysunął się z palców Tina. Cofnął się o krok.
- Nie zrobiłbyś tego – powiedział. – Nie wydałbyś swojej rodziny Wyzwolonym. Za nic.
Widział, jak plecy Berwalda garbią się, a cała jego postać wyraźnie się kurczy.
- Ale to zrobiłem – odpowiedział po chwili zachrypniętym głosem. Potem nagle się wyprostował. – Muszę się pospieszyć. Jeśli zdążę…
Zrobił drobny krok do przodu, gdy wtem Tino chwycił go za ramię i odwrócił twarzą do siebie. W zimnych oczach Szwecji zobaczył udrękę.
- Kłamiesz – rzucił, zaciskając dłonie na ramionach Berwalda. – Na pewno kłamiesz. Wiem to.
Szwecja przez chwilę wyglądał, jakby walczył ze sobą. Potem powoli oderwał od siebie ręce Finlandii i odsunął się.
- Zaopiekuj się Peterem – odpowiedział i odszedł.
Tino wpatrywał się w plecy Berwalda, gdy gdzieś za sobą usłyszał naglący krzyk Petera – Islandia natychmiast potrzebował pomocy.
- Dlaczego? – zapytał jeszcze, choć był pewien, że nie otrzyma odpowiedzi. Szwecja jednak spojrzał na niego przez ramię.
- Chcę chronić moją rodzinę – odparł i zniknął.
Od tamtej pory Tino nie miał żadnych wiadomości od Berwalda, ani od Norwegii i Danii. Przepadli tego feralnego dnia, dołączając do wydłużającej się listy zaginionych państw. Rządy norweski i duńskie podjęły poszukiwania, ale robiły to bez przekonania. Niemal natychmiast po całym incydencie świat obiegła wiadomość, że rząd szwedzki rezygnuje ze swojej personifikacji ze względu na międzynarodowy skandal, jaki ona wywołała. Zamach na Islandię i Finlandię, jakiego dopuścił się Berwald, porównywano do niedawno odkrytego spisku Ameryki, a niektórzy posądzali te dwa państwa o współpracę. Szwecja stał się w oczach całego świata zdrajcą, który nie zasługiwał na współczucie.
Jednak Tino w to nie wierzył.
Wiedział, że to nie Berwald wysłał mu paczkę z ładunkiem wybuchowym, bo po co miałby się narażać, przychodząc do niego tuż przed zaplanowaną eksplozją? Musiał być jakiś powód, dla którego to się stało.
„Tylko dlaczego Szwecja był u Wyzwolonych?", myślał Tino, wciąż wahając się przed wejściem na salę, gdzie leżał Islandia. „Bo chciał nas wszystkich chronić", odpowiedział sobie niemal natychmiast. „Co tam się wydarzyło? I dlaczego nic nie powiedział? Przecież nie jestem słaby, mógłbym…".
Nagle podjął decyzję. Odwrócił się na pięcie i zrobił krok przed siebie, chcąc udać się do wyjścia.
Wtedy drzwi za jego plecami otworzyły się z hukiem i stanął w nich Peter. Na jego twarzy odmalował się wyraz ulgi.
- Nareszcie! – zawołał. – Już dawno chciałem wyjść do toalety…
Niemal biegiem wypadł z sali. Tino westchnął i niezbyt pewnie podszedł do siedzącego w łóżku Islandii, który tępo patrzył się w miejsce, gdzie powinna znajdować się jego dłoń.
- Jak się czujesz? – zapytał go Finlandia, ale nie odpowiedział. Zmartwiony Tino zagryzł wargi, po chwili jednak uśmiechnął się szeroko. – Może coś zjesz? Szybko wracasz do formy, więc jestem pewien, że lekarze pozwolą ci zjeść coś, na co masz ochotę…
- Nie jestem głodny.
Tino oklapł. Usiadł zrezygnowany na krześle i spojrzał na zabandażowany kikut Islandii. Szybko jednak odwrócił wzrok, żeby go nie denerwować.
„Przez tyle lat naszego istnienia nigdy nie zdarzyło się, żeby ktoś z nas został ciężko ranny", pomyślał. „Status personifikacji nas chronił. Umierali nasi ludzie, ale my zawsze unikaliśmy mieczy, kul, eksplozji i epidemii. Czy to oznacza, że osłabliśmy i naprawdę nie jesteśmy już potrzebni?".
- Jej już nie da się uratować – powiedział Islandia, przerywając mu myślenie. Uniósł uszkodzoną rękę i przyjrzał się z bliska bandażom. – Ale wciąż możemy uratować kogoś innego.
- Co takiego?
Islandia posłał mu długie spojrzenie.
- Knujesz coś – powiedział. – To widać. Chcesz odszukać Berwalda.
- Ja nic…
- Nie próbuj się wykręcać. Widziałem to spojrzenie, które miałeś stojąc w drzwiach.
Tino się zawahał. Rzeczywiście, chciał odszukać Berwalda i pozostałych, ale nie chciał wplątywać w to Islandii, a tym bardziej Petera. Rozejrzał się po salce w poszukiwaniu chłopca, jednak nigdzie go nie było.
- Tak – przyznał w końcu. – Mam zamiar odnaleźć jego i resztę.
- I myślałeś, że ja z Peterem pozwolę ci zrobić to samemu?
- Poradzę sobie. Poza tym, Peter to jeszcze dziecko, a ty jesteś… - Finlandia urwał, nagle zakłopotany. – Znaczy, teraz ty nie czujesz się zbyt dobrze…
- Jestem kaleką, wiem o tym doskonale – odparł ze złością Islandia. – Ale to również nasza rodzina.
Tino już otwierał usta, by odpowiedzieć, że właśnie dlatego chce ich chronić, gdy nagle przypomniał sobie słowa Berwalda. Szwecja również starał się zrobić wszystko sam, bo bał się, że jego najbliżsi mogą ucierpieć. Nie zaufał nikomu i w ten sposób skrzywdził nie tylko siebie. A Finlandia nie chciał nikogo zranić.
Potrzebował pomocy.
- Nie wiemy, komu ufać – spróbował jeszcze, chociaż wiedział już, że przegrał. – Rządy nam nie pomogą, pozostałe państwa albo się boją, albo nienawidzą Berwalda…
- Nie wszystkie – tajemniczo odpowiedział Islandia. Nie odpowiedział na pytające spojrzenie Tina, tylko sięgnął zdrową ręką do stojącej przy łóżku szafki po komórkę. Podał telefon Finlandii. – Zadzwoń pod ostatnio wybierany numer.
Tino usłuchał.
- Halo? – usłyszał w słuchawce i osłupiał. – Islandio, to ty?
- Estonia?

Islandia skubał bandaż owijający kikut jego ręki zastanawiając się, czy dobrze postąpił, pozwalając Finlandii iść samemu. Ale czy mógł mu w jakikolwiek sposób pomoc?
Wcześniej tego samego dnia otrzymał telefon, którego nigdy by się nie spodziewał: dzwonił do niego Turcja, o którym od jakiegoś czasu mówiono, że zaginął lub padł ofiarą kliniki Alfreda. Złożył Islandii propozycję spotkania w sprawie, jak to ujął, „pomocy poszkodowanym przez Wyzwolonych", a zapytany o szczegóły szybko uciął rozmowę, prosząc o dyskrecję. Islandia dostał trochę czasu do namysłu i miał oddzwonić, by powiadomić o swojej decyzji.
A on kazał zadecydować Finlandii, który natychmiast zgodził się na spotkanie.
„Jestem tchórzem. Tino miał rację, na nic mu się nie przydam".
Przyjrzał się uważnie okaleczonej ręce. Finlandia był bardzo zadowolony, gdy Islandia przystał na jego prośbę, by zaopiekować się Peterem. Doskonale jednak wiedział, że zdjął tym samym z głowy Tina troskę o niego samego, bo uziemiony w szpitalu nie będzie mieszał się w nic niebezpiecznego.
„Sam naciskałem, by mu pomóc. Dlaczego teraz tchórzę?".
Kikut opadł na pościel, obok drugiej ręki. Islandia przyjrzał się teraz zdrowej dłoni.
„Nadal jestem sprawny". Zacisnął pięść.
- Peter? – zawołał do na wpół drzemiącego na krześle Sealandii. – Pomożesz mi się stąd wydostać?

Doktor Ross wszedł do niewielkiego pokoju, w którym miał swój gabinet i podszedł do zawalonego papierami biurka. Chwycił leżący na wierzchu dokument i spojrzał na kolumny tekstu i wykresów, a potem zaklął szpetnie i jednym pełnym wściekłości ruchem zrzucił wszystkie papiery z blatu.
Znowu mu się nie udało. Kolejny z jego pacjentów zmarł.
Ross opadł na fotel i potarł skronie. Lek, który opracował na podstawie substancji wyodrębnionej podczas procesu depersonifikowania, wciąż nie był doskonały. Chociaż zaobserwował niezwykłe zmiany w organizmach pacjentów, cudowne ozdrowienia i przypływ sił, to zawsze kończyło się to tak samo – po kilku godzinach, a w najlepszym wypadku po dwóch dniach, ludzie ci umierali.
„Czym Oni różnią się do zwykłych ludzi, że są w stanie dźwigać to brzemię?", pomyślał, gdy nagle rozdzwonił się telefon. Niechętnie odebrał.
- Półprodukt pozyskany z obiektu pierwszego został całkowicie wykorzystany w ostatniej produkcji leku – usłyszał głos pracownika laboratorium. – Jeśli chcemy dalej kontynuować testy, będziemy potrzebować surowca z kolejnych obiektów…
Doktor zamyślił się. Pierwszym i jedynym pomyślnie przeprowadzonym rozdzieleniem była depersonifikacja Kanady. Uzyskana w tym procesie substancja została wykorzystana do testów, jednak jeśli chciał dopracować działanie leku, potrzebował go więcej. A Prusy i Polska zdołali uciec, nim zakończono cały proces.
Co prawda, najnowszy pomysł dyrektora związany z działaniem fikcyjnej kliniki, mającej pomagać chorym na dziwną przypadłość personifikacjom, pozwolił nie tylko na skuteczne wywołanie popłochu, ale i na przejęcie kilku nowych obiektów do eksperymentów Rossa. Problem stanowiła jednak sama choroba, która wyniszczała organizmy państw i którą w pierwszej kolejności należało wyleczyć, przy czym skuteczny okazał się lek opracowany przez doktora. Terapia była długotrwała i znacznie uszczuplała zapasy medykamentu, a Ross potrzebował go do swojej pracy.
Potrzebował zdrowego obiektu do depersonifikowania.
Musiał powiadomić o tym dyrektora. Już miał odpowiedzieć laborantowi, by chwilowo wstrzymali się z jakimikolwiek działaniami, gdy nagle na telefonie rozbłysła lampka sygnalizująca oczekujące połączenie. Przeprosił swojego podwładnego i przełączył rozmowę.
- Kolejny obiekt znajduje się już na terenie instytutu – powiadomił suchy głos sekretarki.
Doktor myślał, że na tę wiadomość kamień spadnie mu z serca, jednak tak się nie stało. Zmarszczył brwi. Znowu to samo, głupie wyrzuty sumienia. Przecież robi to wszystko po to, by pomagać ludziom. I personifikacjom również.
- Kto to? – zapytał tylko, odsuwając na bok uciążliwe myśli. Sekretarka milczała przez chwilę, najwyraźniej przeszukując w tym czasie papiery. W końcu odpowiedziała, wciąż tym samym suchym tonem.
- Wielka Brytania.

Elizaveta postawiła talerz z kilkoma kanapkami i kubek herbaty na stole przed przygnębioną dziewczynką. Liechtenstein kiwnęła głową w podzięce, ale nie sięgnęła po jedzenie. Liz westchnęła i spojrzała na siedzącą przy stole Belgię z prośbą o pomoc. Ta potaknęła ze zrozumieniem.
- Zjedz choć trochę – odezwała się, spoglądając na dziewczynkę. – Twój brat byłby przygnębiony, gdyby dowiedział się, że nie chcesz jeść. Musisz być silna, żeby radzić sobie z tym wszystkim.
- I tak nigdy nie będę wystarczająco silna – odpowiedziała cicho Liechtenstein, pochylając głowę. – Gdybym nie była taka słaba, mój brat…
Belgia delikatnie dotknęła jej ramienia w uspokajającym geście, gdy drobnym ciałem wstrząsnął szloch. Elizaveta usiadła obok i zapatrzyła się kubek stygnącej herbaty.
Jak to się stało, że się tu znalazła, w tym dziwnym towarzystwie?
Po ataku na jej osobę, tajemniczy mężczyzna zaproponował jej schronienie, a ona posłusznie na to przystała. Ogromnym zdziwieniem okazał się fakt, że kryjówką był dom Monako, która pod swoje skrzydła przygarnęła już kilka innych państw. Monako, którą rząd zapewnił, że nie ma zamiaru rezygnować z personifikacji w jej osobie, współpracowała z wybawicielem Elizavety i ukrywała Belgię, Seszele, Tajwan i Wietnam.
Wtedy w jej domu pojawił się Szwajcaria z Liechtenstein. Skąd Vash miał informację od działaniach Monako, nikt nie wiedział, ale wszystkie ukrywające się dziewczęta były teraz pewne jednego: zostały odkryte i nie są już bezpieczne.
- Nie mam interesu w tym, by o was komukolwiek mówić – zastrzegł Szwajcaria, widząc przerażone twarze Monako i jej towarzyszek. – Nie stoję po żadnej ze stron.
- To po co tu przyszedłeś? – zapytała Belgia.
- Jestem neutralny – odpowiedział, uciekając spojrzeniem w bok. – Ale mogą mnie zmusić do dokonania wyboru.
- Co takiego?
- Vash – odezwała się Elizaveta. – Czy Wyzwoleni chcą zmusić cię do współpracy?
- Nie będą mieli takiej szansy. – Szwajcaria wypchnął przed siebie Liechtenstein i położył jej rękę na ramieniu. – Dlatego chcę was prosić, byście się nią zaopiekowały.
- Ale…
- Potrzebuje ochrony – powiedział z naciskiem. – Wyzwoleni mogą wysłać jej list już niedługo i ją zabrać, a ja na to nie pozwolę.
- Skąd mamy mieć pewność, że nie doniesiesz na nas zaraz po wyjściu stąd? – rzuciła Seszele, patrząc na Vasha nieufnie. – Musieli ci już coś zaproponować, skoro próbujesz się zabezpieczyć. Ktoś mógł was śledzić…
- Nie narażałbym Liechtenstein! – odparował ostro Szwajcaria.
- A może to pułapka, a wy potem sobie bezpiecznie…
Monako zrobiła krok do przodu, wchodząc między kłócących się.
- Zaopiekujemy się nią – odpowiedziała łagodnie, wyciągając rękę do Liechtenstein. – Chodź.
Dziewczyna spojrzała niepewnie na brata, który lekko popchnął ją do przodu.
- Idź – powiedział. – One się tobą zajmą.
- Ale ja nie chcę… - zaprotestowała słabo. Vash uśmiechnął się wymuszenie i pogłaskał ją po włosach.
- O nic się nie martw. Poradzę sobie.
Potem nagle zabrał rękę i gwałtownie się odwrócił. Ruszył do drzwi.
- Czekaj! – zawołała za nim Węgry. – Dlaczego tam wracasz? Zostań z nami!
Vash spojrzał na nią przez ramię.
- To by oznaczało stawanie po którejś ze stron – odpowiedział. – A ja będę unikał tego tak długo, jak to możliwe.
„To już nie jest możliwe", chciała powiedzieć Elizaveta, ale umilkła, dostrzegając łzy w oczach Liechtenstein. Nie chciała straszyć jej jeszcze bardziej.
- Liz – powiedział jeszcze Vash, nim wyszedł. – Zajmij się nią, dobrze? I uważajcie na siebie. To miejsce nie jest już dłużej bezpieczne.
W ten sposób do niewielkiej grupki ukrywających się dołączyła Liechtenstein, która od momentu rozstania ze Szwajcarią wciąż chodziła przybita.
Niedługo potem Monako powiadomiła pozostałe państwa, że znalazła dla nich nową kryjówkę, ale mają czekać z przeniesieniem, aż wszystko zostanie przygotowane. Do tego czasu dziewczęta miały nie opuszczać domu Monako.
Elizaveta siedziała więc i czekała, starając się jakoś podnieść na duchu Liechtenstein i przede wszystkim zmusić ją do jedzenia, gdy wtem coś stuknęło za drzwiami, a potem cicho zachrobotało.
Ktoś próbował dostać się do środka.
Węgry posłała Belgii porozumiewawcze spojrzenie i obie wstały. Liechtenstein spojrzała na nie przestraszona, ale nawet nie pisnęła. Tymczasem dziewczyny podeszły do drzwi i przyczaiły się za nimi. Belgia ściskała w ręku parasol, który wyjęła ze stojaka.
Elizaveta nagle chwyciła za klamkę i gwałtownie otworzyła drzwi. Klęcząca za nimi postać straciła równowagę i runęła do środka, a druga stojąca dalej, uniosła ręce w obronnym geście, gdy Belgia zamierzyła się parasolem.
- Stój, to ja!
- Finlandia?
Elizaveta nie wierzyła własnym oczom, gdy Tino pomagał Estonii wstać z podłogi.
- Co wy tu robicie? – zapytała Belgia, równie mocno zaskoczona. Estonia otrzepał spodnie i poprawił okulary.
- Przysłała nas Monako – powiedział. – Jej rząd musiał się już domyślić, że was ukrywa. Zabieramy was w bezpieczne miejsce. Pakujcie się, tylko cicho, bo możliwe, że dom jest pod obserwacją.
- Ale…
- Jest was tutaj dużo, a my musimy wyprowadzać was pojedynczo. Pospieszcie się.
Belgia pierwsza otrząsnęła się z zaskoczenia.
- Biegnę powiedzieć dziewczynom! – rzuciła i popędziła w głąb domu.
Eduard zauważył pytające spojrzenie Elizavety, która wciąż stała w progu, zagradzając przejście.
- Też zostaliśmy zaatakowani – powiedział. – Dlatego uciekliśmy. Tino szuka Berwalda, a ja…
Nagle urwał. Elizaveta się zaniepokoiła.
- Eduard?
Estonia westchnął ciężko, a potem spojrzał na Liz współczująco.
- Pewnie to nie najlepsza pora… - zaczął. – Chodzi o Polskę. On…
Wtedy z głębi domu dobiegł krzyk Belgi.
- Uciekajcie!
Eduard niemal natychmiast wypchnął Elizavetę za drzwi i popędził do środka.
- Ona potrzebuje pomocy! – zaprotestowała Liz, gdy Finlandia jak wściekły machał ręką na Liechtenstein, by również za nimi szła.
- Eduard jej pomoże!  - krzyknął Tino. – Biegnijcie na tył!
Elizaveta przez chwilę wahała się, czy usłuchać, ale jedno spojrzenie na przerażoną Liechtenstein zdecydowało: obiecała Vashowi, że się nią zajmie. Ciągnąc za sobą dziewczynkę biegła ile sił w nogach, aż jej oczom ukazał się zdezelowany samochód i stojący przy nim Holandia. Z trzymanej w ręku broni mierzył do klęczącej postaci.
- Co tu się… - wydyszała Liz i umilkła, gdy rozpoznała w skulonej przed Holandią postaci Austrię. – Co…
- Monako wpadła! A on – rzucił Holandia, wskazując pistoletem Rodericha – jest zdrajcą.
- Niemożliwe – wyszeptała Liz. Austria klęczał ze spuszczoną głową, nie patrząc na nią.
- Współpracował z nami, żeby wydobyć informacje o naszych kryjówkach. Wyśpiewał wszystko Wyzwolonym, a teraz przyprowadził ich ze sobą, żeby nas wszystkich złapali.
- Nieprawda – Liz rozpaczliwie pokręciła głową. – Rod, powiedz, że to nieprawda.
Roderich w końcu zdecydował się na nią spojrzeć.
- Przepraszam, Liz.
Wtedy do ich grupy dopadł zziajany Estonia.
- Złapali wszystkich! – wycharczał, z trudem łapiąc powietrze i zaciskając dłoń na piersi. – Szwajcaria… Szwajcaria też tu był, pewnie by nas ostrzec… Złapali wszystkie dziewczyny… I jego chyba też…
- A Tino?
- Nie wiem… Nie widziałem…
- Tam jest twoja siostra! – rzuciła Elizaveta. Zauważyła, jak po twarzy Holandii przebiegł skurcz, a broń w jego ręku zadrżała.
- Musimy uciekać! – zarządził łamiącym się głosem, chowając broń. – Zdrajcę też zabieramy. Wskakujcie do auta, zanim…
- Liechtenstein! – zawołała Liz, rozglądając się rozpaczliwie dookoła.
Dziewczynki nigdzie nie było.
Węgry rzuciła się biegiem, nie zważając na protesty Estonii i Holandii. Przyspieszyła jeszcze bardziej, gdy do jej uszu doleciały odgłosy strzelaniny.
„Obiecałam, że się nią zajmę. Obiecałam".
Dopadła do drzwi, niemal zderzając się z Tinem, który niósł na barana nieprzytomną Seszele. Z jej skroni płynęła krew.
- Liz! – wrzasnął Finlandia. – Wracaj! Już nic nie możemy zrobić! Jest ich za dużo!
- Obiecałam!
Wbiegła do środka, gdzie huk wystrzałów był ogłuszający. W wejściu do salonu natknęła się na dwa czarno odziane ciała. Między nimi, skulony był Szwajcaria.
- Vash! – krzyknęła, dopadając do niego. Odwróciła go na plecy i oderwała jego zakrwawione dłonie od twarzy. Jęknął z bólu, a ona razem z nim. W miejscu jego oczu widniała koszmarna szrama.
- Liz… - wystękał, rozpoznając jej głos. Wymacał jej rękę. – Czy ona jest bezpieczna?
Węgry nie zdążyła odpowiedzieć, gdy kula przeleciała jej nad głową i utkwiła w ścianie. Skulona nad Vashem, rozejrzała się po zdemolowanym pokoju w poszukiwaniu drogi ucieczki.
I wtedy ją zobaczyła.
Liechtenstein stała nad otwartą walizką, z którą nie tak dawno tu przyjechała. Z jej wnętrza wysypywała się różnego rodzaju broń, a największa jej sztuka w postaci karabinu spoczywała teraz w rękach dziewczyny. Strzelała pewnie, nie zdejmując maski spokoju i determinacji z twarzy. Posłała za siebie tylko jedno spojrzenie.
- Zaopiekuj się moim bratem – powiedziała, zauważając Liz i uśmiechając się lekko.
Węgry chwyciła Vasha pod ramiona i pochylona pociągnęła go w stronę wyjścia. Tam natknęła się na Holandię.
- Ty idiotko! – wrzasnął na nią, gdy wtem dostrzegł Szwajcarię. – Jasna cholera… Eduard! Pomóż mi!
Wtedy w domu coś huknęło, a przez szeroko otwarte drzwi zaczęły wydobywać się kłęby dymu. Liz chciała rzucić się z powrotem do środka, ale powstrzymał ją żelazny uścisk Estonii na jej ramieniu.
- Puść mnie! – krzyknęła, próbując się wyrwać. – Trzeba jej pomóc!
- Za późno! Musimy uciekać!
We wnętrzu domu znowu coś błysnęło i zgrzytnęło. Drewniana konstrukcja dachu skrzypiała niebezpiecznie. Zza rogu wypadł jeden z czarno odzianych ludzi Wyzwolonych. Gdy ich zauważył, odruchowo wystrzelił. Kula poleciała gdzieś nad nimi. Nim wymierzył ponownie, padł postrzelony przez Holandię.
- Jest ich coraz więcej! Za chwilę nas otoczą i nie będziemy mieli szans! – krzyknął zarzucając sobie ramię Szwajcarii na kark. – Uciekamy!
- Nie! – zaprotestowała Liz, ale Estonia bez ceregieli ciągnął ją za sobą. – Nie możemy…
Wtedy obok nich przebiegła czyjaś postać. Zdążyła tylko zauważyć pełne poczucia winy oczy, nim ciemna sylwetka zniknęła w wejściu do domu.
Chwilę później, gdy siedziała w samochodzie z głową Vasha na kolanach, nie słyszała już huku wystrzałów, a światła w oknach domu zniknęły. Dom zdawał się opustoszały i choć jeszcze długo krążyli w bezpiecznej odległości od niego, nikt z niego nie wyszedł.
Szwajcaria jęknął i poruszył się niespokojnie.
- Liz? – zapytał głośno, nie wiedząc, że jest ona tuż obok. – Gdzie ona… jest?
Elizaveta spojrzała na zniszczoną twarz Vasha. Potrafiła odpowiedzieć tylko jednym słowem, które zdołała usłyszeć od Rodericha, gdy widziała go po raz ostatni, jak wbiegał go domu Monako.
- Przepraszam.
Nareszcie napisałam!:iconimdeadplz:

Rozdział przegadany, znowu. Miała być akcja, miały być wyjaśnienia, a jednego i drugiego jest niewiele. Za to w przyszłym rozdziale... No, powiedzmy tylko tyle, że w końcu chyba zabiorę się za ratowanie głupiego Brytola:XD:

Błędy wytykać, bo pewnie są - pisanie w 30-stopniowym upale mi nie służy.

Rozdział szósty: [link]
Rozdział ósmy: [link]
© 2012 - 2024 anatheila
Comments90
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
NightSamurai's avatar
Super! :) Gratuluję pomysłu. Austria zdrajcą? No nie... ;) Mam nadzieję że Szwecja przeżyje :) :heart: