literature

Spamano - Softness and Light III

Deviation Actions

anatheila's avatar
By
Published:
2.2K Views

Literature Text

- Mówiłem ci, że to kiepski pomysł z tą robotą w szkole – powiedział Gilbert, z powagą wpatrując się w Antonia, który podparłszy się na łokciach, gapił się przez restauracyjną szybę. – Masz szczęście, że cię nie przymknęli.
- Szczęście albo znajomości – odezwał się Francis, wyciągając papierosa. Uśmiechnął się przy tym krzywo. – Dobrze, że kiedyś sypiałem z dyrektorką… Masz u mnie dług, stary.
Antonio tylko przytaknął.
- Co ci w ogóle strzeliło do łba, żeby się do niego dobierać? I to jeszcze w szkole! – nie wytrzymał Gilbert. Osiągnął tylko tyle, że Hiszpan oderwał wzrok od ulicy za oknem i spojrzał na swoje dłonie.
- Do niczego go nie zmuszałem – powiedział w końcu.
- Oczywiście. Chłopak cię nienawidzi, potem nagle do ciebie klei, a ty nie widzisz w tym nic podejrzanego. – Francis zaciągnął się papierosem. – Jesteś idiotą czy co?
- Wrobił cię, to pewne – dodał Gilbert. Antonio poderwał głowę i posłał mu wściekłe spojrzenie.
- Nie mów tak – powiedział.
- Nie dość, że głupi, to jeszcze ślepy. Ten wredny bachor zaplanował to sobie…
- Gilbert – mruknął ostrzegawczo Francis, patrząc na zaciskające się pięści Antonia.
- A nie mam racji? Chłopak od początku miał coś do niego, a on…
- Chyba się w nim zakochałem – odezwał się Antonio. Przy stoliku zapadła głęboka cisza.
- Świetnie – odezwał się w końcu Gilbert, ciężko opierając się na krześle. – Zakochałeś się w swoim byłym uczniu. Po prostu bajkowo. Ile jest między wami różnicy lat? Trzynaście? Piętnaście? Przecież to jeszcze licealista!
- Siedemnaście. Między nami jest siedemnaście lat różnicy.
Gilbert sarknął rozeźlony. Czując ciężką atmosferę, Francis ruszył do baru po coś mocniejszego.
- Wszystko jest do przeskoczenia – spróbował Antonio, niemal od razu zdając sobie sprawę, jak nieprzekonująco to brzmi.
- Tak, jasne. Jest tylko jeden maleńki problem: on ciebie nienawidzi.
Hiszpan poderwał się z krzesła. Gilbert uniósł ręce w obronnym geście, a Francis, który właśnie wrócił z butelką koniaku w ręku, położył wolną dłoń na ramieniu Antonia.
- Spokojnie – powiedział. – Nie ma się co denerwować.
Ale Antonio go nie słuchał. Wpatrywał się w szybę, za którą ze wzrokiem wbitym w ziemię i plecakiem na ramieniu szedł młodzieniec o ciemnych włosach. Gdy mijał okna restauracji, podniósł wzrok i zerknął przez nie. Zaskoczony widokiem Antonia nieświadomie przystanął. Obaj patrzyli na siebie ledwie przez chwilę, ale chłopak uciekł wzrokiem w bok i pospiesznie odszedł.
- To on? – zapytał Francis, gdy Antonio stracił chłopaka z pola widzenia.
- Nic z tego nie będzie, mówię ci – odezwał się Gilbert, ciężko wzdychając. – Lepiej trzymaj się od niego z daleka, jeśli nie dla twojego, to dla jego dobra.

Lovino był zirytowany. Jeszcze bardziej irytował go fakt, że nie wiedział, dlaczego tak się czuje, skoro plan pozbycia się znienawidzonego nauczyciela poszedł lepiej, niż przewidywał. Chyba nawet za dobrze.
Bezwiednie dotknął swoich ust i przesunął po nich palcami, próbując przywołać wspomnienie pocałunków Antonia. Dlaczego ten mężczyzna tak łatwo mu uległ? Czy był aż tak naiwny? Może rzeczywiście był zboczeńcem, a to kolejny powód przemawiający za tym, żeby się go pozbyć.
Tylko dlaczego Lovino był tak bardzo zirytowany? Czyżby żałował, że…?
Ze złością oderwał palce od warg. Sprawa z nauczycielem należała do przeszłości. Wszystkim będzie lepiej bez niego, a przede wszystkim jemu. W końcu przestanie być obiektem jego wkurzającej grzeczności.
Z powodu podłego nastroju urwał się z ostatniej lekcji, wymyślając jakąś bajeczkę na usprawiedliwienie. Choć sprawa z Antoniem nigdy nie ujrzała światła dziennego ze względu na dobre imię szkoły, nauczyciele zaczęli traktować Lovina dość pobłażliwie i przymknęli oko na jego zwolnienie. Młody Vargas ruszył więc do domu, niezaczepiany przez nikogo.
Nie spodziewał się, że w drodze powrotnej zobaczy Antonia.
Była to raptem króciutka chwila. Stali daleko od siebie, oddzieleni oknem restauracji, w której siedział Hiszpan, ale ten moment wystarczył, żeby Lovino przypomniał sobie gorące pocałunki, spragniony dotyk i dreszcz pożądania. Wstrząśnięty tymi wrażeniami oderwał wzrok od szyby i prędko odszedł. Musiał się uspokoić i zrozumieć, co się właśnie wydarzyło.
Wtedy w gabinecie to wszystko było udawane… Prawda?
W domu nie było nikogo, zupełnie tak, jak się tego spodziewał. Jego rodzice musieli być jeszcze w pracy, ale zapewne nie przejęliby się zbytnio jego ucieczką z lekcji. Gdy dotarły do nich szczegóły afery z Antoniem, byli źli tylko dlatego, że w coś tak zawstydzającego został zamieszany ich syn. „Powinieneś w końcu skończyć z tym pakowaniem się w kłopoty i zabrać za naukę. Dlaczego nie możesz być taki jak Feliciano?". To były pierwsze słowa, jakie usłyszał od ojca, gdy ten został wezwany do szkoły. Po raz kolejny utwierdzono go w przekonaniu, że jest gorszy.
Wszedł na piętro, gdzie znajdował się jego pokój i przystanął. Zdawało mu się, że w korytarzu usłyszał jęk.
Ruszył powoli przez długi hol i przystanął pod drzwiami do pokoju młodszego brata, gdy dźwięk się powtórzył. Tym razem jednak towarzyszyły mu głośne westchnienia.
„No, no, kto by pomyślał. Mój młodszy braciszek też musi sobie ulżyć". Lovino uśmiechnął się złośliwie. „Ciekawe, jaką będzie miał minę, kiedy przyłapię go na gorącym uczynku".
Delikatnie uchylił drzwi, gdy wtem do jego uszu dobiegł dźwięk, którego się nie spodziewał: ciche słowa troski i uczucia, wypowiedziane głosem, który nie należał do Feliciano. Lovino zerknął przez wąską szparę uchylonych drzwi i ujrzał łóżko brata. Na poduszce, obok rozsypanych włosów Feliciano, spoczywały dwie splecione dłonie. Lovino uchylił drzwi szerzej i zamarł, gdy zobaczył, do kogo należy jedna z tych dłoni.
Ludwig, najbardziej znienawidzona przez Lovina postać z jego szkoły, członek sportowego klubu, którego koledzy uwielbiali znęcać się nad nim i Felicianem. Ten sam Ludwig właśnie całował jego brata po szyi, ustami obejmując krtań. Miękkie ruchy jego ciała sprawiały, że Feliciano drżał, a westchnienia rozkoszy wypełniały pokój.
Lovino czuł, że miękną mu kolana. Nie rozumiał tego, co widział. Dlaczego Feliciano był tam właśnie z Ludwigiem? Przecież zawsze się go bał, a teraz…
I dlaczego w tej samej chwili w głowie Lovina pojawił się Antonio?
Odpowiedź pojawiła się niemal natychmiast - był zazdrosny. Zazdrosny o bliskość dzieloną z drugą osobą, którą on sam wciąż niszczył.
Poczuł narastającą złość. Wiedział, że musi jakoś rozładować frustrację, więc szybko znalazł ofiarę.
Feliciano. Znowu on był najważniejszy, jemu należało się wszystko i to jego wszyscy kochali, a Lovino nigdy nie będzie taki jak on.
Wiedziony impulsem szarpnął za drzwi i wpadł do pokoju brata. Zaskoczony Feliciano i Ludwig w pośpiechu okryli się pościelą, próbując uspokoić rozpalone ciała i ciężkie oddechy.
- Lovino? – zapytał Feliciano. – Miałeś wrócić później…
- Chyba dobrze, że przyszedłem wcześniej – odpowiedział zimno Lovino.
- Wszystko możemy wytłumaczyć… - zaczął Ludwig, ale to tylko dodatkowo rozwścieczyło starszego Vargasa.
- Ta, pewnie – powiedział. – Wytłumaczycie to rodzicom, jak tylko się dowiedzą.
- Nie! – Feliciano zerwał się z łóżka, nic sobie nie robiąc z tego, że jest nagi. – Proszę, nie mów im, bo…
- Bo co? Bo będą na ciebie wściekli? I bardzo dobrze! Może w końcu zrozumieją, że nie jesteś taki doskonały.
Lovino odwrócił się do wyjścia. W drzwiach zatrzymał go jeszcze głos Ludwiga.
- Dlaczego to robisz? – zapytał. -  Nie uważasz, że to niesprawiedliwe?
- Tak, to jest niesprawiedliwe – odpowiedział Lovino, nie odwracając się i próbując zignorować cichy szloch brata.
Gdy zamknął za sobą drzwi, zrozumiał przyczynę swojej ciągłej irytacji.
Czuł się jak ostatni śmieć.

Skuter zakrztusił się i lekko szarpnął, ale Antonio zignorował to. Maszyna dość często wydawała z siebie takie dźwięki i za każdym razem Hiszpan obiecywał sobie, że zawiezie ją do przeglądu, ale że nie było to uciążliwe, ciągle o tym zapominał.
Tym razem jednak skuter szarpnął jeszcze kilkakrotnie i niemal zgasł, Antonio zjechał więc na pobocze.
- Coś z zapłonem. Może świece? – mruknął do siebie, kucając obok skutera. W normalnych okolicznościach zapewne próbowałby prowizorycznej naprawy, ale właśnie jechał na rozmowę kwalifikacyjną w hotelu, więc nie chciał wybrudzić odświętnej koszuli i marynarki. – Może dojadę chociaż do Francisa. Zostawię skuter na zapleczu, a na rozmowę pojadę autobusem.
Nagle zdał sobie sprawę, że mówił na głos. Rozejrzał się po ulicy, czując się jak idiota, ale w pobliżu było pusto. Prawie.
Na początku go nie zauważył. Dopiero potem dotarło do niego, że wystające zza rogu budynku noga i poharatana dłoń, leżące bezwładnie na chodniku, muszą do kogoś należeć. Zerwał się na równe nogi i podbiegł do, jak się okazało, młodego człowieka.
- Nic ci nie jest? – zapytał Antonio, klękając przy chłopaku, wspartym ciężko o brudną ścianę. – Hej, słyszysz mnie? Wszystko w porządku?
- Nie… nie twój interes…
- Romano?
Niewątpliwie był to on, z potłuczonym policzkiem, który zdążył już spuchnąć, i krwawiącą wargą. Dłonie i łokcie miał otarte do krwi, prawdopodobnie w wyniku upadku na ziemię. Antonio wyciągnął rękę, by zbadać obrażenia, ale szybko cofnął ją zmieszany.
- Co ci się stało? – zapytał, żałując, że nie może go dotknąć.
- Nic takiego. Zmęczyłem się.
- Znowu zacząłeś bójkę? Ilu było ich tym razem? Pięciu?
- Nie twoja sprawa.
Antonio puścił mimo uszu ten bezpośredni zwrot. W końcu nie łączyły ich już relacje nauczyciel-uczeń.
- Chodź, zabiorę cię do domu – powiedział, decydując się wyciągnąć do niego rękę. Lovino jednak ją odepchnął.
- Nie chcę. Zostaw mnie.
- Ktoś musi cię opatrzyć. Te rany nie są poważne, ale lepiej ich nie zapaprać – nie dawał za wygraną. Chłopak posłał mu wściekłe spojrzenie.
- Dlaczego nie dasz mi spokoju?! – niemal wrzasnął, jednak jego głos złamał się w połowie zdania. – Dlaczego ciągle za mną łazisz?
Antonio przygryzł wargi.
- Przepraszam – powiedział w końcu. – Przepraszam, że wtedy tak ci się narzucałem. Nie powinienem był. Pewnie teraz masz przez to problemy…
Lovino patrzył na niego przez chwilę nie rozumiejąc. Gdy dotarł do niego sens słów Hiszpana spurpurowiał.
- I-idiota – burknął, wbijając wzrok w chodnik.
- Rozumiem, że nie chcesz mieć ze mną do czynienia – mówił dalej Antonio, nie zwróciwszy na niego uwagi. – Ale pozwól sobie pomóc ten ostatni raz i już więcej nie będę cię nagabywać.
Lovino długo wpatrywał się w ziemię i  Antonio już miał dać za wygraną, gdy nagle usłyszał cichy, niemal zniżony do szeptu głos.
- Zabierz mnie stąd – powiedział. – Zabierz mnie, ale nie do domu. Nie chcę tam teraz wracać.
Antonio pomógł mu się dźwignąć i podtrzymując go pod ramię, zaprowadził do skutera.
- Będzie ci ciężko trzymać się siodełka tymi otartymi rękami. Chwyć mnie w pasie – zaproponował, gdy obaj usadowili się na miejscach. – Jeśli chcesz – dodał szybko.
Był przekonany, że Lovino zignorował jego propozycję, gdy nagle poczuł, jak jego pas nieśmiało oplatają ramiona. Skarcił się w duchu za niesforne myśli, które właśnie go dopadły.
- Wygodnie ci? – zapytał jeszcze, wykręcając głowę do tyłu. Zobaczył tylko grzywę włosów Lovina, opadającą mu na zaczerwienioną twarz. Wyglądał teraz tak uroczo…
- Zamknij się – usłyszał Antonio zza swoich pleców. – Jedź już.
Ten uśmiechnął się lekko i odpalił maszynę, która zaprotestowała drżeniem. I tak by nie zdążył na tę rozmowę.
- Jak sobie życzysz.

Zabrał Lovina na izbę przyjęć do szpitala, gdzie pracowała znajoma Antonia, drobna dziewczyna z Belgii na stażu pielęgniarki. Szybko zajęła się chłopakiem, obdarzając go jednym ze swoich onieśmielających uśmiechów. Antonio w tym czasie spacerował po szpitalnym korytarzu, obserwując snujących się pacjentów i śpieszących gdzieś lekarzy.
Nagle jego uwagę zwróciła znajoma fryzura. Zmarszczył brwi. A ten co tu robi?
Przeciskając się między kręcącymi się w izbie przyjęć ludźmi, niemal go zgubił, ale w końcu udało mu się chwycić przyjaciela za ramię.
- O rany, nie strasz mnie tak – powiedział zaskoczony Gilbert. – Prawie wyskoczyłem ze skóry. Co tu robisz?
- Równie dobrze mogę zapytać o to samo. – Antonio spojrzał na nazwę oddziału wymalowaną na drzwiach, pod którymi stali. Otworzył usta i spojrzał zaniepokojony na Gilberta.
- To nic takiego – odpowiedział na jego nieme pytanie. – Rutynowa kontrola.
- Chociaż jemu mógłbyś powiedzieć – odezwał się mężczyzna, który pojawił się przy nich nie wiadomo skąd. – Chyba zasługuje, by wiedzieć, czyż nie?
- Zamknij się – warknął Gilbert. Zauważył lekko zakłopotaną minę Hiszpana i westchnął i wskazał na swojego towarzysza. – Antonio, to mój znajomy, Roderich. Rod, jak już pewnie się domyśliłeś, to jest Antonio.
Obaj mężczyźni skinęli sobie głowami, Roderich jednak szybko ich opuścił. Gilbert został sam z Antoniem pod drzwiami oddziału.
- Więc o czym tak bardzo nie chcesz mi powiedzieć? – zapytał Hiszpan. Wskazał kciukiem na szyld na drzwiach. – O tym?
- Nie mieliście się o tym dowiedzieć, ty i Francis – odpowiedział Gilbert, nie patrząc mu w oczy.
- Nie mieliśmy? Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, do cholery!
Kilkoro pacjentów spojrzało na niego karcąco, ale nic sobie z nich nie robił.
- Jak bardzo to jest poważne, skoro milczałeś? – nie odpuszczał.
- To nic poważnego. Nie chciałem was martwić…
- Kłamiesz.
Gilbert milczał przez chwilę.
- Rok – powiedział w końcu, wciąż unikając kontaktu wzrokowego.
- Co takiego?
- Dali mi rok. – Dopiero teraz podniósł wzrok i spojrzał w nagle pobladłą twarz Antonia. – A ja chcę, żeby to był normalny rok, rozumiesz? Bez waszych zaniepokojonych spojrzeń i traktowania mnie jak kaleki…
Antonio milczał, nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Gilbert położył mu rękę na ramieniu i spojrzał mu uważnie w oczy.
- Nie mów o tym Francisowi – poprosił.  – Nie chcę, żeby wiedział.
Widział, jak Hiszpan zacisnął pięści, ale w końcu powoli skinął głową.
- Nie powiem. Chociaż powinienem.
- Dziękuję. – Nagle jego twarz się rozjaśniła w zadziornym uśmiechu. – Nie powiedziałeś jeszcze, co ty tu robisz.
- Ach, tak… - Antonio przez chwilę wyjaśniał, jak to się stało, że znalazł się w szpitalu. Mina Gilberta rzedła z każdym wypowiedzianym przez niego zdaniem.
- Powinieneś trzymać się od niego z daleka – powiedział, gdy Hiszpan skończył opowiadać. – Ten chłopak to same kłopoty.
- Nie mów tak. Chcę mu pomóc.
- I jak ty to sobie wyobrażasz? Będziesz za niego rozwiązywał zadania domowe? On ma osiemnaście lat, a ty trzydzieści pięć!
- No i co z tego?
Gilbert sapnął ze złości i irytacji. Miał wielką ochotę potrząsnąć przyjacielem.
- Czy ty nie widzisz, co ten dzieciak z tobą robi? – warknął wściekle. – Z jego winy straciłeś pracę i raczej nie masz możliwości powrotu do branży. Zniszczył ci życie i może zrobić to jeszcze raz. To mały, podstępny…
- Dość! – krzyknął Antonio. Oburzona jego zachowaniem pielęgniarka głośno zwróciła mu uwagę, ale zignorował ją. – Nic o nim nie wiesz!
- Ty też nic o mnie nie wiesz – usłyszał nagle.
Niedaleko nich, z twarzą oklejoną plastrami i obandażowanymi dłońmi, stał Lovino. Najwyraźniej w świecie był wściekły.
- Romano… - zaczął Antonio, ale urwał widząc pełne złości spojrzenie chłopaka.
- Nie mów tak do mnie – rzucił ostro. – Nie traktuj mnie jak słabego idioty. Nie jestem dzieckiem i nie potrzebuję twojej pomocy.
Z tymi słowami odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, odprowadzany spojrzeniami zszokowanych zajściem pacjentów i pielęgniarek.
- Lovino, zaczekaj! – zawołał za nim Hiszpan, gotów za nim biec, ale powstrzymało go spojrzenie chłopaka, rzucone przez ramię.
- Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj – usłyszał i stracił Lovina z oczu.

Przez ciało Francisa przebiegł dreszcz rozkoszy. Przylgnął całym ciałem do mokrych od potu pleców Arthura, starając się uspokoić oddech.
- Jesteś niesamowity – powiedział i pocałował go w kark. Arthur nie odpowiedział, kryjąc twarz w pościeli, by zdusić ciężkie westchnienia.
Francis z zadowoleniem wyciągnął się obok niego, opierając się na łokciu, i nakrył ich obydwu prześcieradłem. Dzisiaj to zrobi. Powie Arthurowi, że go kocha.
Wyznawanie miłości nie stanowiło dla niego żadnych problemów, a wiedział, że drugiej stronie zawsze sprawia to przyjemność. Dla Francisa najlepszą rozrywką było doprowadzanie do tej chwili i obserwowanie reakcji na jego słowa – zaskoczenia, zawstydzenia, odwzajemnienia, uwielbienia… Zawsze takich samych, niezależnie od tego, czy mówił to kobiecie, czy mężczyźnie. W różnych proporcjach, w różnych odcieniach, ale zawsze takich samych.
Z Arthurem było jednak inaczej. Był bardzo skryty i odporny na urok Francisa, a poza tym zakochany w kimś innym. Łączył ich tylko seks i choć taki układ jak najbardziej odpowiadał Francisowi, to nie mógł się on oprzeć pokusie, by spróbować na Arthurze swoich gierek.
Jaka będzie jego reakcja, kiedy usłyszy „kocham cię"?
Francis przesunął dłonią po plecach Arthura w powolnej pieszczocie.
- Arthur, chciałbym ci… - zaczął, gdy wtem w pokoju rozległ się melodyjny dzwonek telefonu Arthura. Anglik przeczołgał się na brzeg łóżka i sięgnął do leżących na podłodze spodni, by wyciągnąć komórkę. Spojrzał na wyświetlacz i zacisnął wargi.
- To Alfred? – zapytał Francis, przysuwając się do niego. Oparł brodę na jego ramieniu, ale Arthur strząsnął go zniecierpliwiony.
- Drapiesz mnie – rzucił tylko i odebrał. – Czego chcesz?
Rozmawiali przez krótką chwilę. Francis z westchnieniem rozczarowania przewrócił się na plecy i przejechał dłonią po twarzy. A był tak blisko.
Gdy Arthur się rozłączył, natychmiast wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy z podłogi.
- Idziesz do niego? – zapytał Francis.
- Tak. Udało mu się znaleźć trochę czasu wolnego, więc w końcu uda nam się spotkać.
Francis dźwignął się do siadu i podparł łokciami. Patrzył, jak Arthur w pośpiechu zakłada na siebie ubranie, gdy nagle poczuł, że musi zapytać.
- Masz zamiar kiedykolwiek mu powiedzieć?
- O czym?
- O nas.
Arthur na chwilę uniósł głowę, odrywając spojrzenie od guzików koszuli. Zmarszczył brwi.
- Po co? – odpowiedział i sięgnął po kurtkę. – Przecież nie mam mu o czym mówić.
Gdy wyszedł, Francis opadł na pościel i zakrył oczy ramieniem. Arthur miał rację, nie było żadnego „my". To był tylko seks, układ zapewniający obu stronom korzyści i zabawę.
- Tylko dlaczego tak bardzo żałuję, że nie powiedziałem mu, że go kocham? – powiedział do siebie.
I wtedy zadzwonił telefon.
Niespiesznie wstał z łóżka i sięgnął po komórkę, która w tym czasie przestała dzwonić.
- Zapomniałeś czegoś? – rzucił w przestrzeń, rozglądając się za jakimiś pozostawionymi przez Arthura rzeczami. Wtedy telefon zadzwonił ponownie, jednak na wyświetlaczu pojawiło się zupełnie inne imię. Francis zmarszczył brwi i odebrał.
- Tak, Antonio? – zapytał.
- Mamy problem. – W głosie Antonia dało się wyczuć niepokój. – Chodzi o Gilberta.
Trzecia część nadjechała dość szybko, bo udało mi się znaleźć trochę więcej czasu i, o dziwo, weny. Inna sprawa, że kolejny rozdział może się już tak szybko nie pojawić, a to dlatego, że czeka mnie kolejna przeprowadzka i przez jakiś czas nie będę miała dostępu do sieci. Wrzucam więc na szybko to, co mam.

Muszę wrócić do 'United'. Koniecznie.

Jak widać błędy, to krzyczeć.

Poprzedni rozdział: [link]
Następny rozdział: [link]
© 2012 - 2024 anatheila
Comments15
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Kirinchin's avatar
Gilbert! Cry run On jest zbyt zagilbisty by umrzeć!


Tą osobą, z którą sms'ował był Rod...? ;--; Moje nadzieje na PrusPol legły w gruzach ;_______;