literature

APH - United I

Deviation Actions

anatheila's avatar
By
Published:
3.6K Views

Literature Text

Gładko zaczesany mężczyzna stanął pod drzwiami, na których wisiała grawerowana tabliczka z napisem „Dyrektor". Przez chwilę patrzył na tłoczone litery zastanawiając się, jak to się stało, że po kilku latach pracy w tej firmie dopiero teraz ma okazję poznać jej kierownika. Choć może dyrektor zmienił się dopiero niedawno… Mężczyzna potrząsnął głową i zapukał. Miał teraz ważniejsze sprawy na głowie.
Gabinet nie różnił się od typowego pomieszczenia biurowego: na licznych półkach stały teczki i segregatory, a na biurku cicho szumiał komputer. Jedyną rzeczą, która mogła wskazywać na wyższy status pracującego tu człowieka, był wygodny fotel z wysokim oparciem. Gdy tylko drzwi zamknęły się za gościem, z owego fotela dźwignął się mężczyzna w średnim wieku, ubrany w biały garnitur. Na klapie marynarki wyszyty był niebieski symbol trójkąta opartego na kole.
- Doktorze Ross, cieszę się, że w końcu miałem okazję pana poznać – odezwał się dyrektor wyciągając do przybyłego rękę. Gdy wymienił swoje nazwisko, doktor spojrzał na niego zaskoczony.
- Nazywa się pan dokładnie tak, jak… - urwał, gdy dyrektor nagle zmarszczył brwi.
- Wolałbym, by nie myślał pan o obiektach jak o posiadaczach nazwisk – powiedział powoli, patrząc uważnie na Rossa. – To niezbyt profesjonalne.
Doktor nie odpowiedział. Dyrektor po chwili milczenia ciągnął dalej.
- Jako naukowiec doskonale zdaje pan sobie sprawę, że to nie są ludzie. To tylko symbole, takie jak państwowe flagi czy hymny, ale nie posiadają aż takiej wartości. Symbole nie powinny mieć nazwisk, prawda?
Ross potaknął, a dyrektor wyraźnie się rozluźnił. Gestem wskazał gościowi jeden z dwóch wolnych foteli, a sam usiadł za biurkiem.
- Z ostatniego wysłanego przez pana raportu wynika, że pierwszy eksperyment zakończył się sukcesem – powiedział, uśmiechając się lekko. Zmarszczki wokół ust pogłębiły się, jednak uśmiech nie sięgnął oczu. – Dlatego też o szczegółach chciałem usłyszeć osobiście.
- Tak. Proces przebiegał bez zakłóceń, uzyskaliśmy pełnie rozdzielenie. Obiekt numer jeden opuścił już klinikę. Oczywiście, nic nie pamięta – szybko zastrzegł.
- A pozostałe dwa obiekty?
- Numer trzy początkowo sprawiał kłopoty, ale obecnie wszystko przebiega prawidłowo. Jutro powinien już być gotowy. Ale numer dwa…
- Co z nim?
Doktor wyraźnie się zasępił.
- Niezależnie od ilości podawanych środków anestetycznych, wciąż się wybudzał. Ja i mój zespół obawiamy się, że po czymś takim produkt końcowy może być nieprzydatny.
- A co dzieje się z nim w tej chwili?
- Po podaniu mu dawki anestetyków niemal graniczącej z dawką śmiertelną, udało nam się zainicjować proces. Jednak po rozdzieleniu obiekt z całą pewnością nie będzie funkcjonował prawidłowo. Będzie wymagał stałej opieki medycznej.
Dyrektor usadowił się wygodniej w fotelu, zaplatając ręce na piersi.
- To dla pana jakiś problem? – zapytał zimno.
Ross się zawahał. Po chwili milczenia posłał drugiemu mężczyźnie zdecydowane spojrzenie.
- Owszem – odparł. – W momencie zakończenia procesu rozdzielania, obiekt traci status personifikacji i staje się zwykłym człowiekiem. Jako lekarz…
Wtedy rozległ się alarm. Doktor Ross zaniepokojony obrócił się w fotelu i rzucił spojrzenie na głośnik nad drzwiami, z którego dało się słyszeć wypowiadany damskim głosem komunikat.
- Uwaga. Obiekt eksperymentalny numer dwa opuścił salę. Powtarzam: obiekt numer dwa niespodziewanie wyrwał się spod opieki i kieruje się ku wyjściu w zachodnim skrzydle. Jest uzbrojony w strzykawki ze środkiem usypiającym. Uwaga…
Ross pobladł.
- Zachodnie skrzydło… Prusy! – wykrzyknął zapominając, że miał unikać takiego nazewnictwa. - Znowu spróbuje go uwolnić i uciec!
Zerwał się, gotowy biec do drzwi, gdy zatrzymał go zdecydowany głos szefa.
- Proszę zaczekać – nachylił się nad biurkiem i sięgnął po słuchawkę telefonu. – Informacje o tym, co tu się dzieje, nie mogą opuścić budynku. Zajmie się nimi jednostka specjalna.
- Pan chyba nie chce… Są bardzo cennymi obiektami!
- Jak sam pan mówił, same z nimi problemy. I to nie jest ich pierwsza ucieczka.
- Ale…
- Z tego, co czytałem w pańskich raportach, przerwany proces prowadzi do powolnego obumierania mózgu. I tak umrą. Skoro tak bardzo pan nalega, by traktować ich jak ludzi, czy nie bardziej humanitarne będzie ich dobić?
Doktor zagryzł wargi, odwrócił się i ruszył do drzwi. W połowie drogi odwrócił się do dyrektora, który wciąż trzymał rękę na telefonie.
„Sprawdza mnie", przemknęło przez myśl Rossowi. „Pokażę ci, że jestem dokładnie tak dobry, jak pisano w rekomendacjach. I równie perfidny, jak ty".
- Żadne informacje nie wyciekną – powiedział, gwałtownie wyrzucając z siebie słowa. – W fazie wstępnej procesu uszkadzamy ośrodki pamięci. Nic nie będą pamiętać.
Dyrektor nie spuszczał z niego spojrzenia, ale doktor zauważył na jego twarzy delikatne drgnięcie kącika ust. Brnął więc dalej.
- Może pan wykorzystać tę sytuację na swoją korzyść.
Szef puścił telefon i wyprostował się, nie kryjąc zadowolenia.
- A jaka to korzyść? – zapytał przeciągle.
Z głośnika wciąż płynął ten sam komunikat, gdy doktor Ross wyłuszczał szczegóły swojego planu. Uśmiech nie znikał z twarzy dyrektora.

- Niemcy! Niemcy, zaczekaj!
Ludwig odwrócił się i spojrzał w głąb korytarza konferencyjnego budynku. Od wejścia biegł zdyszany Włochy, który w pośpiechu zapinał koszulę.
- Ach, to Włochy – powiedział Japonia, również przystając obok Niemiec. – Tym razem się nie spóźnił.
Kilka przechodzących państw skwitowało tę uwagę śmiechem. Ludwig zgrzytnął zębami.
- Włochy! – krzyknął odrobinę głośniej, niż zamierzał. Zdenerwowanie niespodziewaną konferencją i związanym z nią chaosem dawało o sobie znać. – Czy ty chociaż raz mógłbyś zachowywać się poważnie?
Feliciano nie zdążył odpowiedzieć, gdy jak długi wyrżnął się o niewysoki próg w połowie korytarza. Od drzwi na salę konferencyjną znowu dało się słyszeć śmiechy i złośliwe komentarze. Na korytarz wychyliło się kilka głów, zainteresowanych hałasem.
- Co was tak bawi? Stało się coś? – dobiegł z głębi pomieszczenia głos Francji.
- Nic nowego – odparł Anglia, nie wiadomo dlaczego patrzący ze współczuciem na Ludwiga. - Włochy się przewrócił.
- Aha.
Wywołało to kolejną salwę śmiechu. Najgłośniej rechotał Ameryka.
Niemcy potarł skroń i westchnął zrezygnowany. Podszedł do Feliciano, który niezdarnie próbował wstać.
- Włochy, nic ci nie jest? – zapytał, chwytając go za ramię i ciągnąc do góry.
- Upadłem… Nie zauważyłem tego progu.
„Co ty nie powiesz?". Niemcy zastanawiał się, dlaczego go to jeszcze irytuje. Już dawno powinien był przyzwyczaić się do niezdarności przyjaciela.
- Tyle razy tędy przechodziłeś i nie wiedziałeś, że tu jest próg? Weź się w garść, Włochy – spojrzał krytycznie na Feliciano i zmrużył oczy. Z trudem powstrzymując złość, chwycił jego koszulę i równo zapiął guziki. – Jak ty w ogóle wyglądasz?
- Zaspałem trochę…
Niemcy nie wytrzymał.
- Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, kim jesteś i jakie masz obowiązki? – ryknął wściekle, zupełnie nie zważając na to, że muszą stanowić niezłe widowisko dla zebranych przed salą państw. – Spoważniej wreszcie i przestań się ośmieszać!
- Przepraszam, przepraszam! – pisnął przerażony jego wybuchem Włochy. – Ale to nie moja wina, że ten próg…
- Och, skończ już z tym. Nie mamy czasu, konferencja już dawno powinna się zacząć. – Ludwig wciąż był zły. Ruszył w kierunku sali, zostawiając za sobą Feliciano. – Mamy ważniejsze sprawy na głowie. I przestań się mazać!
Przygnębiony Włochy poczłapał za nim do sali, w której większość państw już zdążyła zająć swoje miejsca. Kilka krzeseł pozostało jednak pustych.
- Co nas tak mało? – odezwał się Chiny, rozglądając się po zebranych.
- Właśnie dlatego się spotykamy.
Szmer na sali umilkł. Wszyscy spojrzeli na Rosję, który jako jedyny jeszcze nie usiadł.
- Możesz wyjaśnić? – zapytał Francja, łamiąc niezręczną ciszę. Rosja przytaknął z charakterystycznym dla siebie uśmiechem i wyciągnął rękę do siedzącej opodal siostry.
- Ukraino, mogłabyś?
Dziewczyna zagryzła wargi, a jej dłonie na blacie stołu zacisnęły się w pięści. Spojrzała niepewnie na brata.
- Czy to konieczne? – zapytała drżącym głosem.
- Wiesz, że tak.
Ukraina wstała powoli, czując na sobie pełne napięcia spojrzenia.
A potem zaczęła się rozbierać.
Ameryka wrzasnął, a zaraz za nim krzyk podniosło jeszcze kilka państw. Na wielu twarzach malował się szok, a wiele kobiet nie kryło rumieńca zakłopotania. Zarumieniony był również Szwajcaria, nawet bardziej niż Liechtenstein, która siedziała obok niego z szeroko otwartymi ustami. Spokój zachował jedynie Francja, który bezczelnie gapił się na występ Ukrainy.
- Co to ma znaczyć? Oszalałeś? – krzyknął Austria, zrywając się od stołu. Zaraz po nim odezwały się inne głosy.
- O co tutaj chodzi? To jakiś żart?
- Nie wierzę…
- Widziałeś jej…
- Zamknijcie się wszyscy!
Ostry głos uciął wszelkie komentarze. Wszyscy oderwali wzrok od Ukrainy, która nerwowo rozpinała guziki bluzki, i spojrzeli na wściekłą Białoruś. Natalia wstała od stołu i ruszyła w stronę siostry.
- Przestańcie gadać, jeśli nic nie rozumiecie – rzuciła. Chwyciła Ukrainę za ramiona i odwróciła ją tyłem do zebranych. Potem szarpnęła za materiał jej bluzki, ściągając ją z ramion. Wszyscy wstrzymali oddech.
Na plecach Ukrainy od prawego barku wił się wąski pasek sinej skóry, który rozlewał się szeroką plamą na lewej łopatce.
- Co… co to jest? – zapytał przerażony Japonia. Chiny spojrzał na niego z ukosa zastanawiając się, kiedy po raz ostatni Kiku był tak wstrząśnięty.
- To jest powód, dla którego się spotykamy – odparł Rosja, wciąż uśmiechając się lekko. Nikt nie oderwał spojrzenia od obnażonych pleców Ukrainy.
– To znamię pojawiło się na jej skórze jakieś dwa tygodnie temu – odezwała się Białoruś, wciąż stojąc obok siostry. – Początkowo była to zwykła plamka, wielkości drobnej monety, za to bardzo bolesna. W ciągu kolejnego tygodnia powiększyła się, a wraz z nią zaczęły się problemy z koncentracją, bóle i zawroty głowy…
- Wszystko jasne, ale po co nam to mówisz? – odezwał się Anglia, który dość szybko odzyskał nad sobą panowanie. – Skoro jest chora, niech zostanie w domu.
- To nie jest typowa choroba, która dotyka nas, państwa – odezwał się Rosja. – Nie ma żadnego związku z obecną sytuacją jej kraju.
- Jakaś ludzka przypadłość? – rzucił Ameryka, na co Anglia parsknął.
- Chyba zapomniałeś, że one nas nie dotyczą. Jesteśmy na nie odporni, idioto.
- Sam jesteś…
- Ta choroba nie występuje u ludzi – przerwał im Ivan. – Tylko my możemy na nią zapaść.
- Skąd tyle o tym wiesz? – padło z sali.
Uśmiech znikł z twarzy Rosji.
- Moja siostra jest chora. To oczywiste, że zadbałem o to, by miała dobrą opiekę.
- I przyprowadziłeś ją tutaj? A co jeśli to jest zakaźne?
Przy konferencyjnym stole podniósł się gwar. Okrzyki przestrachu mieszały się ze sceptycznymi głosami, rzucano oskarżenia i nerwowe pytania, na które nikt nie odpowiadał. Kilka państw zaczęło się kłócić, obrzucając się wyzwiskami.
- Cisza!
Niemcy po raz kolejny tego dnia nie wytrzymał. Spojrzał wściekle na zebrane w pomieszczeniu państwa.
- To nie jest czas na kłótnie! Mamy tu poważny problem i należy go jak najszybciej rozwiązać. Czy możesz – zwrócił się do Rosji – powiedzieć nam coś więcej na temat tej choroby? Jakie są rokowania?
Rosja spochmurniał. Niemcy zauważył, że ramiona Ukrainy zaczynają drżeć.
- Lekarze, którzy zajmują się moją siostrą, nie potrafią tego jednoznacznie określić. – Ivan patrzył w gładki blat stołu. Zacisnął dłonie na jego brzegu tak mocno, że drewno zatrzeszczało. – Wraz z postępem choroby pogarsza się ogólny stan organizmu. Organy mogą przestać funkcjonować w każdej chwili: nerki, płuca, serce… Zależy, gdzie pojawiło się znamię. W konsekwencji…
- Umrę… - szept Ukrainy zelektryzował wszystkich. Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- To niemożliwe – zaczął Hiszpania. – My nie umieramy ot tak.
- Nie chorujemy też ot tak – odparła Natalia. – Jak widać, wszystko jest możliwe. Kolejnym chorym może być każdy z nas.
- Czy można to leczyć? – zapytał Niemcy, nim paniczne okrzyki wypełniły pokój. Wszyscy z wyczekiwaniem spojrzeli na Rosję, który otworzył usta, by odpowiedzieć.
I wtedy drzwi do sali otwarły się z hukiem i do środka wpadło kilkunastu ludzi. Każdy ubrany na czarno i uzbrojony, żaden z przyjaznym wyrazem twarzy.
- Co to ma znaczyć? – krzyknął Ameryka. – Tu nie wolno wcho…
- Zamknij się – zganił go jeden z obcych, najwyraźniej ich dowódca. Zmierzył groźnym wzrokiem pozostałe państwa, nie kryjąc pogardy. – Zgodnie z międzynarodowym rozporządzeniem wszelkie spotkania państw bez autoryzacji rządowej uznawane są za próbę wywołania światowego konfliktu oraz stanowią zagrożenie dla…
- Co takiego? Jakie znowu rozporządzenie?
- Zamknąć się! – ponownie krzyknął mężczyzna. – Wasze spotkanie jest nielegalne. Macie się rozejść, w przeciwnym razie użyjemy siły.
- Jak…
- Nie skończyłem. Z dniem dzisiejszym Polska, znany jako Feliks Łukasiewicz, i Prusy, czyli Gilbert Beilschmidt, zyskują status zbiegów. W przypadku odkrycia miejsca ich pobytu, należy niezwłocznie zgłosić to do odpowiednich władz. Za pomoc udzieloną zbiegom grożą odpowiednie sankcje karne. A teraz proszę opuścić budynek.
Szum w sali wzmógł się. Członkowie nieznanego oddziału przypatrywali się beznamiętnie oburzonym państwom, które mijały ich w drodze do wyjścia.
- Kim… kim jesteście? – wykrztusił Finlandia, przechodząc obok ich dowódcy. Ten spojrzał na niego zimno. Wskazał na niebieski emblemat wyszyty na ramieniu.
- Stowarzyszenie Wyzwolonych – odparł i odszedł, by z kilkoma ze swoich ludzi wyrzucić stawiającego się Amerykę.

Niemcy nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą się wydarzyło. Zwaliło się na niego tak wiele i tak nagle, że nawet nie potrafił uporządkować myśli, co zwykle nie stanowiło dla niego problemu.
Tajemnicza choroba. Stowarzyszenie Wyzwolonych. Dziwne działania rządowe.
I jego brat.
„Gilbert, coś ty znowu narobił?".
- Niemcy, wolniej… - Włochy chwycił go za rękaw marynarki i pochylił się zasapany. – Boli mnie noga. Chyba ją stłukłem…
Ludwig spojrzał na niego zdezorientowany. O czym on mówi? Ach, no tak, przecież dziś się przewrócił.
- Chcesz usiąść na chwilę? – zapytał i pociągnął go do najbliższej ławki. Zajmie się teraz Feliciano, to pomoże oderwać myśli od tych wszystkich problemów. Klęknął przy nim i chwycił go za lewe kolano, podciągając nogawkę. – Musiałeś je rozbić, jak upadłeś…
- Ale Niemcy… To nie ta noga…
Ludwig nie odpowiedział. Wpatrywał się w siny półksiężyc wokół kolana Włoch, drwiący z niego jak przymrużone oko.
Rozdział pierwszy, here you go!

Zamieszałam wystarczająco mocno czy na razie da się nadążyć za fabułą? To dopiero pierwszy rozdział, a ja powolutku się rozkręcam, więc zapewne będzie jeszcze więcej miksowania:D

Proszę o uwagi dotyczące ewentualnych błędów, wrzucam na świeżo i nie mam siły sprawdzać.

Prolog: [link]
Rozdział drugi: [link]
© 2012 - 2024 anatheila
Comments67
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
Ender277's avatar
O ja, masz świetny styl i bardzo ciekawie piszesz. Ale niebieskie kółko z trójkątem kojarzy mi się ze znaczkiem Obrony Cywilnej :D